r e k l a m a
StartRecenzjeKsiążkaRecenzja książki: "Kościotrzep"

Recenzja książki: „Kościotrzep”

Nie ma co owijać w bawełnę – otrzymawszy „Kościotrzepa”, byłem poważnie zaniepokojony tym, że najbliższe czterysta stron będę trawił na przedzieraniu się przez niezbyt ambitną literaturę. Sami przyznajcie – tytuł przywodzi na myśl jakiegoś straszliwego, okropnego potwora, gnębiącego ludzkość, którego główny bohater będzie musiał uśmiercić. Krew popłynie wielkimi strumieniami, flaki będą latać co kilkanaście zdań, a kolejne ofiary padać jak muchy. Niezbyt interesująca wizja, prawda? Ale nic bardziej mylnego – ten niefortunny „Kościotrzepa” to w dużej mierze wina niedoskonałego, kulawego polskiego tłumaczenia – chociaż autorka postawiła przed translatorem zadanie niemal niewykonalne. Bowiem oryginalny „Boneshaker” to dosłownie „Potrząsacz kości” i ciężko odnaleźć w ojczystym języku jakiekolwiek zgrabne słówko, zastępujące owego nieszczęsnego Boneshaker`a. Może należało zachować oryginalny tytuł?

Tak czy owak, nic nie możemy już na to poradzić; wypada tylko odwrócić wzrok od nieszczęsnej okładki i skupić się na treści. Powieść skupia się na historii wdowy i samotnej matki Briar, wyruszającej na poszukiwanie syna. Aby dokładnie zrozumieć fabułę, należy dobrze wczuć się w historię i cofnąć się do czasów, które w powieści pojawiają się raczej jako wspomnienia głównej bohaterki.

Stany Zjednoczone, XIX wiek. Wojna secesyjna znajduje się w pełnym rozkwicie, zwycięzcy jak dotąd wyłonić się nie udało. Genialny naukowiec ze Seattle, Levictus Blue, otrzymuje zlecenie na stworzenie nowoczesnej machiny wydobywczej, dzięki której znacząco wzrosną możliwości eksploatacji pobliskich złóż naturalnych. Ukończony wynalazek, ochrzczony właśnie jako „Kościotrzep”, wymyka się jednak spod kontroli i demoluje znaczną część miasta. Nie to jednak jest najgorsze; swoją akcją Kościotrzep uwolnił spod ziemi tajemniczą Zgubę, gęsty narkotyczny gaz, przemieniający każdego człowieka, który się go nawdychał, w zombie. Wobec hord nowopowstałych potworów, należy podjąć radykalne kroki – w krótkim okresie wokół zarażonej strefy wyrasta mur, odgradzający ją od właściwego miasta.

Jak nietrudno się domyślić, nazwisko twórcy „Kościotrzepa” zostało w Seattle wyklęte. Wiele lat później, potomek Levictusa, Ezekiel, wyrusza do zakazanej części metropolii, pragnąc oczyścić dobre imię swojego zacnego antenata. W krok za nim podąża zrozpaczona matka, próbująca powstrzymać go przed niebezpieczeństwem i znająca straszliwą prawdę…

Powieść Cherie Priest to cyberpunk w najczystszym wydaniu. Z rzadka czytuję powieści podobnego typu, aczkolwiek od razu zaimponował mi klimat, a w zasadzie atmosfera, jaką autorka tchnęła w swoje dzieło – klimat wszechogarniającego zagrożenia, przytłaczająca duchota podziemnych przejść, narastający niepokój, na każdym kroku towarzyszący bohaterom… To spory atut, gdyż dzięki temu bezproblemowo możemy wczuć się w sytuacje i przeżycia poszczególnych postaci. Ciemne, nie do końca poznane lokacje, wywarły na mnie naprawdę spore wrażenie.

Komplementy należą się również stworzonym charakterom; bynajmniej nie są jednoznaczne, czy tworzone „na odwal się”. Przeciwnie, zdecydowana większość posiada własny życiorys, rozterki, refleksje. Wielu z nich po prostu bezczelnie kłamie, pragnąc ukryć swoją tożsamość, bądź wybielić się w oczach współtowarzyszy. Na szczególne pochwały zasługuje Ezekiel – bardzo zaimponował mi sposób kreacji chłopca. Przeważnie w innych powieściach tego typu mamy do czynienia z błyskawiczną, kilkunastostronicową metamorfozą „from zero to Hero”, gdzie do tej pory zwykły, szary człowiek staje się superbohaterem. Ezekiel jednakże nie zaczyna mordować z zimną krwią; zachowuje się tak, jak powinien zachowywać się nastolatek, wychowywany do czasu w miarę cywilizowanych warunkach – niepewny, zastraszony i zaskoczony okrutnością nowego świata.

Troszeczkę mierzi mnie prostactwo głównych antagonistów w „Kościotrzepie”. Zombie w dzisiejszych czasach przestały już budzić przerażenie, takie jak chociażby w epoce „Nocy Żywych Trupów” – teraz to strywializowane potworki, ledwo nadające się do straszenia niezbyt rozgarniętych dzieci. Rozpruta szczęka, brak oka, powłóczysty krok, apetyt na żyjących – we mnie wywołują raczej ziewnięcie nudy i może lekkie uczucie zniesmaczenia, zamiast strachu. Samo słowo „zgnilas”, bo tak są nazywani w utworze, brzmi żenująco. Nie przystają oni do porządnego poziomu „Kościotrzepa”. Autorka mogła pokusić się o coś bardziej wyszukanego – zwłaszcza, że akcja osadzona jest w świecie aż kipiącym od ekscentrycznych wynalazków… Może zmutowane maszyny, uzyskujące świadomość po kontakcie ze Zgubą? Lub ludzie, z pozoru niezmieniający się zewnętrznie, acz w środku ogarnięci jakąś specyficzną żądzą? Możliwości z pewnością było mnóstwo – niestety, musimy skatalogować je jako niewykorzystany potencjał.

„Kościotrzep” to powieść o naprawdę pokaźnej objętości; niemalże 400 stron formatu większego, niźli ten tradycyjny książkowy. Z jednej strony to plus – często wszak mamy do czynienia z sytuacjami, kiedy podobne, rozrywkowe historie są przykrótkie, niedopowiedziane, drażnią poczuciem niedosytu. Tutaj irytuje mnie coś innego – pomimo sporej ilości zdań, która powinna zapewniać kompletne ukończenie powieści, autorka nie ustrzegła się dziur fabularnych. Niech ta największa posłuży mi za przykład – za murem znajdują się azjaci, korzystający ze skomplikowanej maszynerii, zapewniającej stały dopływ czystego, nieskażonego Zgubą powietrza. Skąd się wzięli, co skłoniło ich do przybycia na wyjałowiony, pełen śmiertelnego niebezpieczeństwa teren, wreszcie po co tutaj tak właściwie się osiedlili – tych wyjaśnień pani Priest nie raczyła udzielić odbiorcy.

Mimo swojego wyraźnie przygodowego zacięcia, powieści nie udało się uniknąć przydługawych fragmentów, przez które ciężko przebrnąć bez uczucia znużenia. Jednakże zdarzają się one stosunkowo rzadko i nie niszczą aż tak bardzo przyjemności czytania. Zresztą, produkt jest skierowany do szerokiej grupy odbiorców – złaknionych wartkiej akcji, niezaznaczonej zbyt dużą liczbą wątków pobocznych, pędzącej w szybkim tempie przed siebie. Chyba każdy z nas ma od czasu do czasu ochotę na przeczytanie czegoś lżejszego i w takim wypadku „Kościotrzep” nada się wyśmienicie. Miłośnicy wyszukanego słownictwa i poszukiwacze drugiego dna muszą obejść się smakiem – ten utwór nie został stworzony z myślą o nich. Sama autorka określa swoje dzieło mianem „nieźle zakręconego”, a to wyrażenie dość dobrze oddaje zarówno styl powieści, jak i język w niej użyty.

Zapraszamy na poniższe podsumowanie.

Podsumowanie:

Ciężko jednoznacznie ocenić tę pozycję. Z pewnością nie jest czymś wybitnym, ani też nie prezentuje nie wiadomo jak niskiego poziomu. To powieść przeciętna, ukierunkowana w dobrą stronę, bez specjalnej głębi – tysiące takich odnajdziemy na krajowym i zagranicznym rynku. Aczkolwiek z pospolitej, szarej masy wybija się za sprawą ładnie nakreślonych lokacji, poprawnie skonstruowanych bohaterów oraz szybkiej akcji bez wielu przestojów. To przyjemne czytadło, wyróżniające się jednakże spośród innych, przyjemnych czytadeł. Jeżeli masz chwilę wolnego czasu i „Kościotrzepa” pod ręką, chwytaj i zagłębiaj się w lekturze. Co z tego, że po tygodniu prawdopodobnie umknie ci z pamięci nawet imię głównej bohaterki – liczy się przyjemność chwili, a to powieść jest w stanie zapewnić.

okładka

„Kościotrzep”

 

Podsumowanie
Recenzja książki: Kościotrzep
Plusy Nagroda
  • Postacie
  • Wartka akcja
  • Atmosfera postaci
Recenzja książki: "Kościotrzep"
Minusy
  • Mało ambitna?
  • Dziury fabularne
Ocena

Opis Wydawcy:

Zakręcona historia steampunkowa

Podczas wojny secesyjnej zachęceni pogłoskami o złocie przybysze z całego świata tłumnie ściągnęli na wybrzeże Pacyfiku. Pragnący stanąć do wyścigu Rosjanie zlecili wynalazcy Leviticusowi Blue stworzenie machiny, która mogłaby eksploatować złoża pod lodami Alaski. Tak powstała Niesamowita Machina Wydobywcza doktora Blue, która ze względu na swoją piekielną moc została nazwana Kościotrzepem.

Już przy pierwszej próbie urządzenie wymyka się spod kontroli i niszczy część Seattle, odsłaniając podziemną żyłę śmiercionośnego gazu, który zmienia każdą istotę w zombie. Wokół toksycznego miasta staje mur. Szesnaście lat po katastrofie, syn szalonego wynalazcy, Ezekiel, pragnie odkryć prawdę o swoim ojcu i zmyć plamę na jego honorze. Udaje się do zakazanej części miasta, gdzie na każdym rogu czai się niebezpieczeństwo. W ślad za nim podąża przerażona matka.

Oboje nawet nie przypuszczają, że ta ryzykowna eskapada zmieni bieg historii.

Podsumowanie i ocena końcowa

Autor publikacji

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Autor publikacji

Reklama