r e k l a m a
StartRecenzjeKsiążkaRecenzja książki: "Ja, Inkwizytor. Młot na Czarownice"

Recenzja książki: „Ja, Inkwizytor. Młot na Czarownice”

„Młot na czarownice” jest drugą częścią cyklu inkwizytorskiego, czyli jednej z najpopularniejszych serii fantasy na polskim rynku. Mając w pamięci przygody Mordimera z poprzedniego tomu, spodziewać możemy się tylko jednego – krwistych, zajmujących, pełnych brutalności historii, zgrabnie podanych w formie opowiadań. Czy Jacek Piekara przygotował danie, zdolne zaspokoić podniebienia najbardziej nawet wymagających czytelników?

Opowiadanie numer jeden, „Ogrody Pamięci”, raczej nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Ot, zwyczajna historyjka, którą popełnić mógłby nawet początkujący pisarz; fabuła w stanie szczątkowym, postacie ograniczone raczej tylko do posiadania nazwiska, brak jakichkolwiek innowacyjnych rozwiązań…. Widzieliśmy to już wcześniej, zagłębiając się w poprzedniej lekturze. O ile wówczas błędy można było wybaczyć i zrzucić na karb zapoznawania się z Mordimerem i całym uniwersum, o tyle powielanie ich w kolejnych opowiadaniach staje się męczące i uciążliwe. Jedynym pozytywnym elementem opowiadania „Ogrody Pamięci” jest umiarkowanie ciekawa rozgrywka pomiędzy głównym bohaterem a inkwizytorem, który dręczył go w przeszłości.

Po początkowym rozczarowaniu otrzymujemy tytułowy „Młot na czarownice”, czyli Piekarę w wydaniu takim, w jakim chcielibyśmy czytać chyba zawsze. Rozpoczęcie od mocnej sceny wieszania, kontynuowanie poprzez bankiet, zapaśniczy pojedynek i niespodziewany zgon… Nie będę zdradzać szczegółów, ale mamy tutaj wszystko, czego wymagać można od porządnego opowiadania fantasy. Atutem są przede wszystkim różnorodne postacie – młody lekarz o otwartym umyśle, wierzący nie tylko w naukę, ale także w mistykę, światowej sławy śpiewaczka, maskująca swoje niewielkie defekty, szlachcic próbujący ogromną łapówką uratować istnienie miasta – to tylko wybrane charaktery z zaserwowanej gamy osobowości. Dodajmy do tego niespodziewane zwroty akcji, kapitalne zachowanie Mordimera podczas demaskowania winnych (historyjka o skradzionej monstrancji), a będziemy mogli delektować się naprawdę wyborną mieszanką. Jedyne, co nieco odbiera przyjemność z lektury to wszechwiedza Mordimera, który bezbłędnie potrafi wcielić się w każdą rolę – przeprowadzi sekcję zwłok, pokona zawodowego zapaśnika i uwiedzie kobietę, za którą szaleją wszyscy mężczyźni… Cóż, wgłębiając się w przygody Mordimera, musimy przywyknąć, że właściwie nie istnieją dla niego rzeczy niemożliwe. Z jednej strony realistyczny do bólu świat, z drugiej totalnie nierealistyczny bohater. Widać każda seria musi posiadać jakieś swoje znaki rozpoznawcze…

Trzecie opowiadanie stawia przed Mordimerem wyzwanie typowo inkwizytorskie – musi wytropić i rozbić sabat, odpowiedzialny za przyzwanie potężnego demona, Hagath Kusicielki. Hagath lubi być rozpieszczana i karmiona słodyczami przez wyznawców. Przy tym wszystkim – jeżeli wolno użyć mi tak wyświechtanego zwrotu – jest także diabelsko piękna. Sprawa nie wygląda jednak zbyt łatwo – inkwizytor pracuje dla przyjaciela biskupa Hez-hezronu z lat młodzieńczych. Zmuszony jest do działania dyskretnego, tak aby nie zaszkodzić zleceniodawcy.

Właśnie w „Mrocznym Kręgu” możemy przyglądnąć się, jak Mordimer wypada w starciach z istotami nadprzyrodzonymi. Przedstawione jest to raczej w sposób zabawny, na zasadzie kontrastu; ksiądz fanatyk z pianą na ustach, wypędzający demona ogniem i mieczem oraz chłodny, ironiczny i uprzejmy inkwizytor, zawsze gotowy do zadania ciosu, gdyby pokojowe pertraktacje zawiodły. To jednak w rękach bohatera symbol wiary błyszczy i wypełnia się mocą, podczas gdy trzymany przez wspomnianego księdza był tylko kawałkiem drewna. Mamy także do czynienia z wyjątkową sytuacją – bodaj po raz pierwszy Mordimer nie uwiódł i nie wykorzystał napotkanej pięknej niewiasty. Powoli zbliżamy się do dziesiątego opowiadania, widać czas na zmiany.

Po raz kolejny stykamy się z tymi cechami inkwizytora, które czynią go tak nietuzinkową postacią. Pragmatyzm i żar wiary – z jednej strony nie waha się ani sekundy przed wydaniem współwyznawcy na pastwę demona, z drugiej zaś, natrafiwszy na heretyków, za nic ma ich racjonalne argumenty. Jedyne czego pragnie, to wygnać demona i spalić odstępców, poza tym nie liczy się z niczym i z nikim. Na chwałę Pana, rzecz jasna.

Kolejna historia, „Wąż i gołębica” to jeden z najmocniejszych elementów całego zbioru. Rozpoczyna się dosyć sztampowo – siedzący w karczmie wraz z kompanami Mordimer słyszy historyjkę o wampirach, nawiedzających okolicę. Jako, iż inkwizytorzy należą do grupy ludzi wykształconych i oczytanych, nie zamierza dać wiary pogłoskom, doskonale wiedząc, że wampiry nie istnieją. Sprawa przybiera zupełnie inny obrót, gdy Mordimer zostaje zaproszony na obiad przez barona, lokalną osobliwość. W kulminacyjnym momencie uczty na stół wjeżdżają dwa trupy, z których całkowicie wypompowano krew…

W „Wężu i gołębicy” po raz pierwszy od dłuższego czasu Mordimer ma pod swoim dowództwem Kostucha i obydwu bliźniaków. Autor, Jacek Piekara, zdecydowanie zbyt rzadko wykorzystuje te postacie, dysponujące sporym potencjałem fabularnym. O ile w innych pozycjach raczej przyzwyczajono nas do stosunków typu „drużyna i przyjaciele” i „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, o tyle tutaj Mordimer jest zdecydowanym i bezdyskusyjnym przywódcą grupy. Znakomicie widać to, kiedy nakazuje jednemu z bliźniaków wspinać się na niemalże pionową ścianę. Bliźniak tylko spluwa, ale doskonale wie, że nie ma wyboru, a jedyne co może utargować, to podwójna działka z nagrody za zlecenie.

Miły i zaskakujący jest też fakt złapania Mordimera przez wrogów, obezwładnienie go i zupełne unieszkodliwienie. Nasz inkwizytor po raz pierwszy w swojej karierze wpada w tak poważne tarapaty, a każda, nawet najdrobniejsza pomyłka może kosztować go życie. Oczywiście, aby wykaraskać się z kabały, musiał wymyślić coś zupełnie oryginalnego i nietuzinkowego. I wymyślił taką rzecz, której jego wrogowie zupełnie się nie spodziewali…

Ostatnia historia, „Żar Serca” poziomem co najmniej dorównuje „Wężowi i gołębicy”. Główny bohater trafia do miasteczka, pustoszonego przez okrutnego kanonika Tintallero. Mordimer, znany już ze swojego wygodnictwa, pragnie przede wszystkim uniknąć kłopotów i nie przejmuje się zbytnio losem katowanych obywateli. Ostatecznie jednak zostaje wciągnięty w skomplikowaną grę, niosącą za sobą poważne konsekwencje.

Po raz kolejny zaimponowały mi chłodna głowa i wyrachowanie Mordimera. Mimo jego szczerej nienawiści do kanonika i pogardy dla jego metod, zdołał uknuć niemalże bezbłędną intrygę, mającą na celu zdyskredytowanie go i posłanie na stos. Wplecione w główną myśl utworu wątki poboczne również prezentują wysoki poziom, a co najważniejsze, nie kłócą się z logiką, jak to często bywa w utworach fantasy. Rozumiecie – człowiek naszpikowany strzałami niczym jeż cudownie nie umiera, w ostatniej chwili zjawiają się bohaterowie, ażeby uchronić niewinną dziewicę przed gwałtem… W „Żarze Wiary” tego nie uświadczymy. I całe szczęście.

Zapraszamy na poniższe podsumowanie.

Podsumowanie:

To już koniec przygód inkwizytora Madderdina, opisanych w drugiej części pt. „Młot na czarownice”. O ile tom pierwszy był swego rodzaju preludium, przedstawieniem postaci i świata, o tyle w drugim Piekara prezentuje nam już pełnię swoich umiejętności pisarskich i kreuje oryginalne uniwersum z podziwu godnym rozmachem. Zdarzają się rysy, aczkolwiek nie mają one zgubnego wpływu na całokształt. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po książkę!

Opis Wydawcy:

Nowe wyzwania, nowe zagadki, nowe walki. Starcia z wiedźmami i demonami, często gorszymi od nich, heretykami i bluźniercami oraz złowrogą potęgą, która rodzi się w Watykanie. Czy by przetrwać wystarczą żarliwa wiara, stalowe nerwy i ostry niczym brzytwa umysł? Jaką cenę trzeba będzie zapłacić za współczucie okazane niewinnym ofiarom?

Większości ludzi Święte Oficjum kojarzy się wyłącznie ze stosami i torturami. Niesłusznie. W sercu sługi Bożego, młotu na czarownice, płonie święty żar wiary i pragnienie służby. Miecz w ręku Pana tnie, by oddzielić plewy od ziaren, by plewy spalić w ogniu.

Niektórzy wątpią, czy Chrystus rzeczywiście zstąpił z krzyża. A zwątpienie nie jest rzeczą ludzką… jest dziełem Szatana. Wątpisz? Bój się.

Stosy znów zapłonęły, by ocalić sprawiedliwych i sługi Boże.

okładka

„Ja, Inkwizytor. Młot na Czarownice”

O Autorze książki:

autor

Jacek Piekara(ur. 19 maja 1965 w Krakowie) – polski pisarz fantasy, dziennikarz i redaktor czasopism o grach komputerowych („Świat Gier Komputerowych”, „Gambler”, „Click!”, „GameRanking”, pseudonim: Randall), a także redaktor naczelny czasopisma „Fantasy”. Studiował psychologię i prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Emigrował do Wielkiej Brytanii. Obecnie mieszka w Warszawie. Publikował pod pseudonimem Jack de Craft. Debiutował w sierpniu 1983 opowiadaniem Wszystkie twarze szatana na łamach miesięcznika „Fantastyka”. Jego pierwszą powieścią był Labirynt (1987). Obecnie znany głównie z cyklu opowiadań o czarodzieju Arivaldzie z Wybrzeża oraz opowiadań o Mordimerze Madderdinie… Współpracował przy tworzeniu scenariusza gry komputerowej Książę i Tchórz, w której występuje Arivald – postać z jego opowiadań. Z czołówką polskich aktorów pracował jako reżyser dubbingów, prowadził również autorskie programy w radiu WAWA.

Podsumowanie
Recenzja książki: Ja Inkwizytor. Młot na Czarownice
Plusy Nagroda
  • Mordimer Madderdin (ponownie)
  • Jeden z ciekawszych tomów serii
  • Kreacja świata
Recenzja książki: "Ja, Inkwizytor. Młot na Czarownice"
Minusy
  • Powielanie starych błędów
Ocena

Podsumowanie i ocena końcowa

Autor publikacji

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Reklama