r e k l a m a
StartRecenzjeFilmyRecenzja filmu: Władca Pierścieni: Powrót Króla

Recenzja filmu: Władca Pierścieni: Powrót Króla

Z trudem przychodzi mi napisane tych słów, ale przecież nie mam wyjścia – to już ostatnia część przygód Frodo Bagginsa i pozostałych członków drużyny Pierścienia. Czas zleciał błyskawicznie, toteż trudno uświadomić sobie majak rychłego zakończenia. Jednakże z finałem historii zawsze łatwiej pogodzić się, gdy ów finał co najmniej nie odstaje od poprzednich odsłon lub przewyższa je poziomem. Jak sprawa ma się w przypadku „Powrotu Króla”? Zasługuje na plagi czy na przychylne słowa?

Niechaj zamilknie na chwilę recenzent, niechaj powstrzyma na chwilę potok słów, wylewających się spod pióra; czasami bowiem liczby i statystyki przemawiają dosadniej, niźli słowa. Film „Władca Pierścieni: Powrót Króla” otrzymał jedenaście oscarowych statuetek, we wszystkich kategoriach, w których był nominowany. Najlepszy film, najlepsza reżyseria, najlepszy scenariusz adaptowany, najlepszy montaż, najlepsza charakteryzacja, najlepsza scenografia, najlepsze kostiumy, najlepsza muzyka, najlepsza piosenka, najlepszy dźwięk, najlepsze efekty specjalne… Z zawodowego obowiązku wspomnę jeszcze o czterech złotych globach – najlepszy film, reżyseria, muzyka i piosenka – oraz o dwóch MTV Movie Awards za najlepszy film i najlepszą scenę akcji. To gigantyczny sukces – gdyby zebrać wszystkie nagrody, którymi obsypano trylogię Petera Jacksona, mogłyby one pod względem wagowym i objętościowym rywalizować nawet z podróżną torbą Sama Gamgee.

Trzecia część rozpoczyna się w kulminacyjnym momencie Wojny o Pierścień. Powiernik Jedynego, pomimo heroicznych wyczynów swego towarzysza, znajduje się w beznadziejnej sytuacji. Wolni ludzie – dzięki zwycięskiej bitwie o Helmowy Jar, śmierci przywódcy Uruk-Hai oraz zdobyciu Isengardu – uwierzyli w możliwość pokonania Nieprzyjaciela. Owa wiara zostaje natychmiastowo, brutalnie stłamszona przez władcę Mordoru i najstraszliwszego z jego sług – Czarnoksiężnika z Angmaru. Jego armia wyrusza na wojnę pod upiornym przywództwem, aby ostatecznie rozprawić się z przeciwnikami. Potęga Zła zasnuwa niebo, odbierając Śródziemiu nawet życiodajne promienie słońca.

Dzieła Jacksona cechuje niesamowity polot, którego próżno szukać w innych produkcjach tego samego gatunku. Filmowa adaptacja „Władcy Pierścieni” jest tym, czym jej książkowy pierwowzór – a więc nie tylko genialną fabułą, znakomicie przemyślanymi postaciami, fenomenalnie skonstruowanymi wątkami pobocznymi i niesamowitymi zwrotami akcji – lecz także historią z pięknym, ponadczasowym przesłaniem. Wyróżniki typowe dla ekranizacji; olśniewające efekty specjalne oraz kapitalne sceny batalistyczne, niejako spinają specyficzną klamrą wszystkie zalety utworu, czyniąc go arcydziełem.

„Powrót Króla” nie jest pozbawiony pewnych wad, które przeszkadzać mogą chyba tylko tym, uważającym książki Tolkiena za świętość – zatem oczywistym jest, że muszę o nich wspomnieć. Mam na myśli postać Denethora, namiestnika Gondoru (w tej roli John Noble). Otóż zupełnie nie przekonała mnie interpretacja bohatera; przypomina on zdziecinniałego, rozemocjonowanego staruszka. Tymczasem literacki Denethor to zupełnie inna bajka – mądry, bezwzględny starzec, posiadający sporą wiedzę o ruchach Saurona dzięki antycznemu, niezwykle groźnemu artefaktowi. Obcowanie z Nieprzyjacielem stopniowo doprowadzało go do szaleństwa i poczucia beznadziei, dodatkowo spotęgowanego przytłaczającą przewagą militarną przeciwnika i śmiercią ukochanego syna. To postać nieszczęśliwa, wręcz tragiczna – natomiast w filmie ukazano ją mocno tendencyjnie, jako przeciwwagę dla „tych dobrych”, pragnących podjąć rękawicę i bronić miasta.

Jakkolwiek bitwa na polach Pelennoru prezentuje się po prostu perfekcyjnie – chociaż wydawało mi się to niemożliwe, zostawia Helmowy Jar daleko w tyle – tak w jednym z fragmentów ktoś chyba odłączył prąd reżyserowi i panom od efektów specjalnych. Popisy Legolasa, mordującego samodzielnie całą załogę olifanta oraz słonia, powinny stać na pierwszym miejscu Światowej Listy Najbardziej Nierealistycznych Momentów Kina. Powinny, aczkolwiek nie stoją, gdyż zostały zdetronizowane przez kolejne produkcje Jacksona – tym, którzy nie wiedzą o co chodzi, polecam obejrzeć wybrane fragmenty „Hobbita”. A najlepiej jeszcze przed tym przeczytać recenzje poszczególnych części, dostępnych oczywiście na stronach Zajawkarz Home Site.

Wróćmy jednakże do meritum – poza wyżej wspomnianymi, nie mam do „Powrotu Króla” właściwie żadnych zastrzeżeń. Można uznać to za dziwne lub złożyć na karb redaktorskiego rozkojarzenia bądź niepoprawnej fascynacji fantastyką, jednakże wystarczy po prostu spojrzeć na listę przyznanych nagród. To nie tylko moja osobista opinia; tam nie ma drugich miejsc, nie ma srebrnych medali czy wyróżnień poza najwyższym stopniem podium – trzecia część „Władcy Pierścieni” zmiażdżyła, znokautowała i zdeklasowała każdą potencjalną konkurencję, czyniąc to bez specjalnego wysiłku. I nawet teraz, patrząc przez pryzmat lat, minionych zdarzeń, kiedy opadł już bitewny kurz i podniecenie, a większość z nas oglądała zmagania o Śródziemie już kilkakrotnie – wciąż nie mam wątpliwości co do niepowtarzalnego poziomu filmu.

Myślę, że właśnie w tym przypadku Peter Jackson najbardziej zbliżył się do tolkienowskiej maestrii. Film oczywiście posiada niezaprzeczalne atuty wizualne – na czele z wspominanymi już wielokrotnie efektami specjalnymi – niemniej nie to jest najważniejsze. Któż z nas nie czuł podniosłej atmosfery, kiedy jeźdźcy Rohanu przybywali z odsieczą swym ziomkom, któż nie czuł wzruszenia, kiedy armie Gondoru na czele z przyjaciółmi Powiernika Pierścienia ruszały do ostatecznego, heroicznego boju? Komuż z trwogi nie ścisnęło się serce, kiedy posłowie Mordoru ukazali Gandalfowi pewien pancerz i ujrzeli trwogę na obliczu starca? Kto oparł się wszechobecnej radości i dumie podczas powoływania nowego, prawowitego władcy? „Powrót Króla” jest hymnem na cześć tych wartości, którym w głębi duszy hołdują wszyscy ludzie – na cześć miłości, przyjaźni, sprawiedliwości, pokoju, na cześć dobra triumfującego nad złem. Jeżeli sztuka dotyka tak podniosłych tematów, wywołuje emocje i czyni to w mistrzowski sposób – można tylko złożyć ręce do oklasków.

Zapraszamy na poniższe podsumowanie.

Podsumowanie

Cała trylogia filmowa niewątpliwie mocno przyczyniła się do popularyzacji twórczości Tolkiena, szczególnie pośród młodszych odbiorców. Wielkie dzieła – zarówno literackie, jak i filmowe – mają to do siebie, że po zakończeniu zostawiają nas z pustką w sercu, mętlikiem w głowie (albo na odwrót) oraz uczuciem „ale to przecież nie może być ostateczny koniec!”. W tym przypadku tak na szczęście nie jest – można zagłębić się jeszcze w niezmierzone oceany słów, nakreślonych niegdyś przez najwybitniejszego z kronikarzy Śródziemia.

Bez zbędnego pustosłowia – „Władca Pierścieni: Powrót Króla” to jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w swoim życiu. To arcydzieło, które po prostu trzeba obejrzeć. Obejrzeć i zachwycić się.

okładka

„Władca Pierścieni: Powrót Króla”

Studio:
The Saul Zaentz Company
New Line Cinema
WingNut Films
Strona www:
brak danych
reżyseria
Peter Jackson
produkcja
USA, Nowa Zelandia
czas
3h 21 min.

scenariusz
Peter Jackson
Fran Walsh
Philippa Boyens
muzyka
Howard Shore
zdjęcia
Andrew Lesnie
Data premiery: 1 syczeń 2004 (Polska)
1 grudzień 2003(Świat)
Ocena: 10/10
Data i wydanie DVD / Bluray: Tak / Tak
Recenzja filmu: Władca Pierścieni: Powrót Króla ZAJAWKARZ HOME SITE POLECA Recenzja filmu: Władca Pierścieni: Powrót Króla

Podsumowanie i ocena końcowa

Autor publikacji

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Reklama