r e k l a m a
StartRecenzjeFilmyRecenzja filmu: Władca Pierścieni: Dwie Wieże

Recenzja filmu: Władca Pierścieni: Dwie Wieże

Nadzieja wygasa z każdym dniem. Drużyna rozpadła się – jeden z członków udał się na wieczną wędrówkę, dwaj zaginęli, a przed pozostałymi rysują się niezbyt świetlane perspektywy. Następna część trylogii Jacksona, „Dwie Wieże”, rozpoczyna się już dużo bardziej ponurymi wydarzeniami, niźli miało to miejsce na początku opowieści. Pozbawieni najmądrzejszego z przewodników, Aragorn i kompania nie zdołali pozostać w kolektywie; każdy podążył własną ścieżką.

„Dwie Wieże” siłą rzeczy są nieporównywalnie rozbudowane i wielowątkowe w stosunku do poprzednika – mamy okazję obserwować nie tylko marsz Powiernika Pierścienia do Mordoru, ale także nieustannie zmieniającą się sytuację militarno-polityczną w Śródziemiu. Na scenie pojawiają się nowe siły, stare potęgi zmuszone są przypomnieć sobie echa dawnej świetności, aby ocalić choćby cień nadziei na przetrwanie. Z ust do ust wszystkich mieszkańców krainy przekazywane jest jedno, straszliwe słowo – wojna.

Zdradzieccy mędrcy wieszczą kres ludzkości, a odwieczny Nieprzyjaciel dokonuje pełnego przeglądu sił, gotując się do ostatecznego rozstrzygnięcia. Nad Śródziemiem zbierają się czarne chmury, jednakże… Nikt nie zdaje sobie sprawy, że na świecie wciąż istnieją istoty starsze bodaj od samego Saurona.

Z premedytacją nie wspominałem przy poprzedniej recenzji o istotnym elemencie filmu, jakim z całą pewnością jest muzyka – notabene, jej autorzy również zostali uhonorowani Oscarem (w drugiej części były to konkretnie „efekty dźwiękowe”). Pragnę wyróżnić ten aspekt właśnie teraz, kiedy kapitalnie skomponowane i współbrzmiące ze sobą instrumenty sprawiają, iż pomimo kilkunastu seansów z Władcą, wciąż dostaje gęsiej skórki, a moje serce pragnie wyrwać się z piersi. Ma to miejsce szczególnie przy scenach kiedy Aragorn, Gimli i Legolas przemierzają ogromne stepy Rohanu w poszukiwaniu przyjaciół – wprost czuję wówczas wiatr na uboczu, słyszę stateczny chód Strażnika Północy, lekki krok elfa z Mrocznej Puszczy i ciężki bieg krasnoluda, syna Gloina… Czuję także zew przygody, chęć odkrycia nieznanego; a wszystko to za sprawą dobrze przemyślanych dźwięków, zmieszanych z rewelacyjnymi sceneriami. Miała rację J.R.R. Rowling, autorka „Harry`ego Pottera”, wkładając w usta Albusa Dumbledore`a słowa: „Muzyka… To magia większa od wszystkiego, co tutaj tworzymy”.

Przy wprowadzeniu do filmu entów, tabunów orków i innych niesamowitych rozmaitości, mieli okazję wykazać się specjaliści od efektów specjalnych. Swoją robotę wykonali równie znakomicie, jak w „Drużynie Pierścienia”; ponownie zgarnęli prestiżowe wyróżnienie w postaci statuetki Oscara. Podoba mi się również decyzja o niezatrudnianiu nowych aktorów do samego tylko dubbingowania – John Rhys-Davies, odgrywający krasnoluda Gimlego, znakomicie odnalazł się w „mówionej” roli najstarszego z Drzewców, Fangorna.

Jeżeli znaleźliśmy się już przy tematyce podkładania głosów, recenzenckim grzechem byłoby nie wspomnieć o znakomitej roli Andy`ego Serkisa – filmowego Golluma. Jego słynne „My precioussss”. Weszło już właściwie do popkultury, każdy przeciętny zjadacz chleba wie, czym owe „precious” jest. Niemniej sprowadzanie pracy Serkisa do jednego tylko zwrotu, byłoby umniejszaniem jego zasług – całe gulgotanie, przeciąganie zgłosek, dławiąco-charczący styl wypowiedzi, gwałtownie zmieniający się w zależności od charakteru – to nie zakrawa na arcydzieło, to jest arcydzieło. A połączywszy zalety z wyglądem stwora, z wychudzonym ciałem, wystającym kręgosłupem, wiechciem włosów na czubku głowy i wielgachnymi, żałosnymi oczętami… Wydaje mi się, że sam Tolkien nie byłby w stanie lepiej zwizualizować tej postaci.

Doczekaliśmy się w drugiej odsłonie pełnoprawnej, kapitalnej sceny batalistycznej. Bitwę o Helmowy Jar zrealizowano z ogromnym rozmachem, nie szczędząc budżetu na graficzne fajerwerki. Prócz oczywistych na polu walki rzeczy – masowo padających trupów, szczęku stali, krzyku rannych i mordowanych, wybuchów i obelg z obydwu stron – nie mogło rzecz jasna zabraknąć typowych dla „Władcy Pierścieni” scen humorystycznych. Zbyt niski Gimli, stojący na blankach, czy liczenie i licytowanie się na liczbę pokonanych przeciwników – to dowcipy, które trafiają w moje gusta. Lekkie, nienachalne, może nie powodują homeryckich wybuchów śmiechu, niemniej pozwalają szczerze się uśmiechnąć i docenić kreatywność twórcy.

Jak wszystko wygląda bardzo zgrabnie i cieszy oko (bitwa o Helmowy Jar otrzymała MTV Movie Awards w kategorii najlepsza scena akcji), tak ponownie muszę skrytykować niepotrzebne reżyserskie ingerencje w fabułę oryginału. Zupełnie nie rozumiem sensu wprowadzania elfów do tej walki; zwłaszcza, iż książkowy Legolas wyraźnie wzdycha i mówi, że przydałaby się setka łuczników, aby nieco odciążyć wojowników w piekielnie trudnych zmaganiach. Tymczasem… filmowe postacie właśnie takową pomoc otrzymują! Totalny bezsens, nie widzę ani jednej zalety wprowadzenia tego rozwiązania do filmu, co nie oznacza – aż muszę przyznać, że może to zrobić na niejednym odbiorcy wrażenie, ale chyba tylko na takim co to nie zabrał się jeszcze do lektury. Tak, do samego obrazu nie można się przyczepić, nie do takiego filmwego dzieła.

Bardzo spowalniają akcję wszystkie fragmenty z Arweną w roli głównej. To irytuje i nie przystaje do poziomu „Władcy Pierścieni” – rzewne sceny dalekich zakochanych, pasujące raczej do romansu klasy „C”, zupełnie odzierają związek z dojrzałości, którą się cechował. Zwłaszcza, że niemal każdy widz natychmiastowo zorientuje się, jakiego wyboru dokona piękna wybranka Aragorna? Spokojnie można było oszczędzić większości „romantycznych” momentów, odciągających tylko uwagę od wątku głównego… Oj, czepiam się…

Zupełnie na osobnym biegunie znaleźli się Eljah Wood, Sean Astin i Andy Serkis, czyli ekranowy tercet – Frodo, Samwise i Gollum. Aktorzy wznieśli się na wyżyny umiejętności, wprost rozpieszczając widza. Perfekcyjnie ukazali trudy dźwigania największego na świecie brzemienia, jakim jest Jedyny Pierścień – umorusani, brudni, czerpiący siłę do dalszej wędrówki chyba tylko z wątłych promyków nadziei, tlących się w sercach. Coraz bardziej przytłoczony Frodo, z każdą godziną oddający się we władanie mrocznego artefaktu, próbujący udawać wesołego Samwise, od którego zależy pomyślność wyprawy, podstępny, niegodziwy Gollum… Kiedy pojawiają się na ekranie, wręcz czuć od nich emanującą bezsilność, czuć, że podjęli się misji, której nie są w stanie sprostać. I za to, za przekazywanie emocji widzom, należy im się ogromny szacunek. Po prostu czysty, najprawdziwszy artyzm.

I ponownie, przy okazji misji Powiernika, muszę zganić Petera Jacksona za jego stary grzech – nieuzasadnione mieszanie przy oryginalnej historii. Zupełnie nie przekonuje mnie filmowa interpretacja Faramira, który był dużo mądrzejszy, rozsądniejszy i mniej porywczy od brata. Czyn, jakiego dokonuje w adaptacji kinowej, jest całkowicie niewłaściwy i kretyńsko uzasadniony w przypadku właśnie takiej osoby jak kapitan Gondoru. A wystarczyło po prostu trzymać się pierwowzoru.

Na koniec, tak trochę z innej beczki; kreatywność internautów nie zna granic. Wcześniej wspominałem już o „You have my sword” i licznych przeróbkach, aczkolwiek „They taking the hobbits to Isengard!” to prawdziwy fenomen. Genialna, przezabawna przeróbka, przy której można naprawdę solidnie się pośmiać. Polecam również obejrzeć wersję na żywo, kiedy Orlando Bloom próbuje naśladować odgłosy z filmiku. Chociaż nie przepadam za jego aktorstwem, to tym ruchem zyskał moją sympatię – bardzo cenię ludzi z dystansem do własnej osoby.

Zapraszamy na poniższe podsumowanie.

Podsumowanie

„Dwie Wieże” są – pomimo wspaniałej Bitwy o Helmowy Jar i niepowtarzalnej muzyki stepów Rohanu – nieco gorsze od poprzednika. Żadna ujma, gdyż wciąż jest to film z gatunku „must see” – posiada wprawdzie parę nielogicznych, wręcz głupich momentów, niemniej, jakby się głębiej zastanowić… Mnie irytują one, jak już od jakiegoś czasu się domyślacie, głównie dlatego, ponieważ uwielbiam książkę i natychmiastowo wyłapuję wszelkie odstępstwa od dzieła Tolkiena. Ci, którzy za czytanie mają się dopiero zabrać, nawet nie dostrzegą, jakich momentów dotyczą krytyczne uwagi. A to przecież wielki plus dla filmu i dla nowych, głodnych, samych kinomanów!

okładka

„Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia”

Studio:
The Saul Zaentz Company
New Line Cinema
WingNut Films
Strona www:
brak danych
reżyseria
Peter Jackson
produkcja
USA, Nowa Zelandia
czas
2h 59 min.

scenariusz
Peter Jackson
Fran Walsh
Philippa Boyens
Stephen Sinclair
muzyka
Howard Shore
zdjęcia
Andrew Lesnie
Data premiery: 31 syczeń 2003 (Polska)
5 grudzień 2002 (Świat)
Ocena: 9/10
Data i wydanie DVD / Bluray: Tak / Tak
Recenzja filmu: Władca Pierścieni: Dwie Wieże ZAJAWKARZ HOME SITE POLECA Recenzja filmu: Władca Pierścieni: Dwie Wieże

Podsumowanie i ocena końcowa

Autor publikacji

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Reklama